Spotkali się na dachu ratusza. Jego towarzysz z pewnością domyślił się tematu rozmowy i wyposażył się w pokaźny zapas cytryn (tak, tak, z pewnością nie wiecie po co). Baron Samedi stojący w lekkim rozkroku, ubrany w skórzaną kurtkę, czarne spodnie i uszytą na zamówienie u Prady, czerwoną, jedwabną koszulę, opierał się nonszalancko o kij do baseballu. Jak zwykle wyglądał uroczo. Jego kasztanowe włosy były rozwiewane przez wiatr, co jeszcze dodawało mu urody. Uriel sam nie wiedział dlaczego do cholerci zwraca uwagę na jego wygląd? Przecież jest całkowitym heterowcem! A może nie?
- Czyżbyś miał ochotę zwrócić się do mnie na długo spóźnioną spowiedź? – odezwał się Samedi, lekko onieśmielony wzrokiem przyjaciela.
- Tak, tak, a od kiedy to my popełniamy grzechy? – podszedł bliżej niego i wyrwał mu kij, a biedactwo tak się zdziwiło, że omal nie upadło.
- Hej, gryzipiórku! Mówię do ciebie! Kazałem i prosiłem cię, abyś nie próbował mnie uszkodzić. Wiesz czym grozi upadek z tak dużej wysokości?
- Czyżby utratą silikonowych wkładek napośladkowych? – odpowiedział z ironią jego towarzysz, uniósł kij, podrzucił cytrynę i wycelował w najdalszy punkt na niebie.
- Drwij ze mnie, proszę bardzo, drwij. To nie ty zakochałeś się w lesbijce i nie nosisz silikonowych wkładek na rozkaz 97 letniej kochanki.
Paradoksem ich znajomości jest jego intymna znajomość z podopieczną Uriela.
- Wiesz, stary, chyba dołączę do twojego klubu zakochanych. – z niewinnym uśmiechem podał mu kij.
- Ty, dobre sobie. Lepiej zostań gejem, bo drugi gej tak szybko trzeciego geja nie znajdzie. - zaśmiał się przeczesując palcami włosy niesfornie opadające na twarz.
- Czy ty coś sugerujesz? Może to jest propozycja? – mówiąc to, uśmiechnął się zalotnie. Baron delikatnie się zarumienił, jednak szybko zatuszował to sarkastycznym, zidiociałym śmiechem.
Czasem Uriel miewał ochotę posłania tego idioty na księżyc, ale w końcu trzeźwieje i dochodzi do wniosku, że to jednak wspaniały kompan.
- Baronie, poznałem dziewczynę. Dziewczynę, rozumiesz? Brak rozstępów, zapachu starości, zwinną, zgrabną, a jej figura sprawia, że mam chęć złamać śluby czystości i porzucić swoje brzemię jakim jest prawictwo. - rozmarzył się.
- Chwila, o ile pamiętam, a z pewnością pamiętam dokładnie, to straciłeś je we wrześniu 1980, podczas przerwy w prezentacji tabletek antykoncepcyjnych w..
- Byłem naćpany więc się nie liczy – przerwał wręcz w brutalny sposób. Odebrał kij i z wielką koncentracją skierował cytrynowy pocisk w latarnie. Chybił.
- A więc co wiesz o tej dziewczynie?
Co wiedział? Świetna, ponętna, inteligentna, zajmuje się prostytucją. Zdał sobie jednak sprawę, że tą wiadomością nie podzieli się z Samedim. Z pewnością zapytał by o numer telefonu. Wraz z Eugenioną niedawno postanowili urozmaicić swoje „życie” i poszukują chętnej partnerki do ich związku.
Nagle go olśniło. Włożył rękę do tylnej kieszeni spodni, zebrał w garść całą jej zawartość i wsunął sobie pod nos. Baron obserwował go z uwagą, przez moment miał rozchylone usta, co dodało jego twarzy jeszcze więcej uroku. - Opanuj się, Uriel, nie jesteś gejem – powtarzał sobie. Na jego ręce pośród gumy, listy zakupów, trzech tabletek Depo Provera, odnalazł czterokrotnie zgięty kartonik koloru różowego. Sekundę później karteczka zniknęła im z pola widzenia.
- Ach, widzę, że mój kochany przyjaciel po kilkunastu latach wreszcie może zapisać w pamięci numer telefonu należący do kobiety. Brawo! Czy należy on do wybranki twojego prawictwa? - rzucił sarkastycznym tonem.
Nadszedł taki moment, że Uriel zamiast cytryny, miał ochotę użyć głowy kumpla. Na jego szczęście szybciej w rękę wpadł mu żółty owoc, który poszybował wprost na siedzącego nieopodal gołębia. - Wstrętny gad, to znaczy ptak, z pewnością podsłuchiwał naszą rozmowę – powiedział w myślach.
- Powinieneś zadzwonić do niej jutro, zaprosić na obiad do drogiej restauracji. Ja proponuję ci „Imbir”. Z moją Eugenioną ciągle tam jadamy. – powiedział Baron, gdy Uriel nie odpowiedział mu na wcześniejsze pytanie.
- O ile pamiętam to nie powinniśmy wchodzić na tematy zawodowe mojej pracy. A tak poza tym to Amitiela nie wygląda na kobietę, którą zaprasza się do restauracji, z pewnością wystarczy McDonald.
- Wybacz. A jak wygląda ta twoja piękność? – przejął kij i wypuścił kilka cytryn w otchłań nocy.
- Wybaczam ci. - już miał odpowiedzieć na zadane pytanie, gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka telefonu, którym była piosenka „Baby, baby” Justina Biebera. - Ech, tę melodię ma ustawioną, gdy dzwoni do niego Eugeniona. Sobie znalazła odpowiedni moment, gdy akurat miałem wygłosić mowę o urodzie mojej lubej. – pomyślał i zrobił "dziubek" ze swoich ust. Ze zmieniającej się miny anioła, wywnioskował, że dziś raczej do niczego już mu się nie przyda. Wielkim przeżyciem stało się dla Barona podziwianie miesiączki 97-latki. Właśnie o takim zdarzeniu został powiadomiony.
W niewiarygodnie szybkim tempie wstał, podszedł do Uriela i delikatnie go pocałował w policzek, na chwilę zatrzymując twarz blisko jego twarzy. Jednak chwila minęła, a on sam się ulotnił jak powietrze.
- Ej, a właściwie to od kiedy ty mnie całujesz na pożegnanie? – zapytał chyba raczej sam siebie, gdy wyrwał się z zamyślenia. Nie doczekał się odpowiedzi, bo Barona już dawno nie było.
~~
Zaparkował samochód i wszedł do domu. Zapalił światło, które przy pierwszej styczności lekko go poraziło i zmrużył oczy. Rozejrzał się po mieszkaniu. Wszystko było na swoim miejscu, jak zostawił tak zastał. Dom był stosunkowo niewielki i skromnie urządzony, mieściły się w nim dwa pokoje, łazienka, kuchnia oraz mały przedsionek. W chwili obecnej stał u progu swego pokoju, w którym panował niesamowity bałagan. Ledwo co można było dojrzeć podłogę, gdyż pokryta ona była brudnymi ciuchami – w szczególności pozwijanymi skarpetkami, butami, zepsutym jedzeniem, różnorakimi zapiskami na kartkach papieru. Nie miał łóżka, lecz puchowy materac, na którym była niechlujnie zwinięta pościel. Na przeciwko drzwi było małe okno, a obok, zgrabne biurko. Znajdowało się na nim wiele dziwnych, niepotrzebnych rzeczy, między innymi – ogryzek z jabłka, wypisane długopisy, puszka po Sprite i co najdziwniejsze, noktowizor. Po co, do jasnej anielki potrzebne mu było urządzenie do widzenia w ciemności? Cóż, wygląda na to, że nasz kochany właściciel mieszkania jest niezłym bałaganiarzem, który lubi „chomikować” wszystko co się da. Gdzieś tam, wśród tego „artystycznego nieładu” znajdowała się też lampka spowita dość grubą warstwą kurzu, która chyba i tak miała wyczerpane baterie. Ściany były koloru białego, a owy biały powoli zamieniał się w przeżółkły. Gdzie niegdzie na farbie widać było tajemnicze zapiski, trudno je było odczytać, gdyż były w innym języku.
Domownik ruszył z miejsca, ściągnął buty ocierając nogę o nogę i poczłapał w stronę łazienki. Wziął długą i odprężającą kąpiel wśród płatków róż i piany. Złożył raport informujący o zachowaniu Eugeniony w dniu dzisiejszym. Przez wszystkie te czynności nie opuściły go myśli o nowo poznanej. Ułożył się na łóżku i chwilę później zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz